Do marketingowych tricków obliczonych na wywołanie uczucia taniości u konsumentów w postaci cen zakończonych na 99 groszy dawno zdążyliśmy się przyzwyczaić. Cóż to za komfort zapłacić za nowy telewizor 999,99 zł zamiast czterocyfrowej sumy 1000 zł! W praktyce cała psychologia bierze w łeb, gdyż mało kiedy śmieszna groszowa reszta jest wydawana. Coraz częściej przy kasie słyszymy: „grosz będę pani/panu winna” lub „grosz odda pani/pan przy okazji”. Mniej więcej w dwie sekundy po tych deklaracjach obie strony transakcji zapominają o długu, a zapłacony rachunek zaokrągla się do mniej kłopotliwej kwoty. Czy życie nie byłoby prostsze bez najdrobniejszych miedziaków?
Wyjąwszy nieliczną warstwę oligarchii zarabiającej od kilku średnich krajowych wzwyż i operującej wielokrotnościami 10 zł, społeczeństwo doświadcza pęczniejących portfeli bynajmniej nie dzięki raptownym podwyżkom płac. Gromadzą się pochodzące z każdorazowych zakupów miedziane drobniaki (jeśli nie padnie w/w deklaracja przyszłej spłaty zadłużenia), z których najwięcej pożytku mieliby młodzi adepci cymbergaja w wieku od 4 do 7 lat. Niczym piasek w rzecznych zakolach odkładają się 1-, 2- i 5-groszowe nominały, mające takąż siłę nabywczą co bilon u schyłku komuny (czyli żadną). Z tą różnicą, że 20 lat temu pomysłowi Polacy upychali tamte blaszki w automatach do gry na promach skandynawskich (jako zamienniki np. duńskich koron), podczas gdy dziś nie ma nawet automatów TP SA, które przyjmowałyby 5 groszy zgodnych wymiarem z wielokrotnie droższymi żetonami.
W grosze obrastamy, groszami stajemy się obciążeni, groszy tych nie sprzedamy na złom (no, gdyby jeszcze była to czysta miedź…), pozostajemy skazani na ich posiadanie i podawanie dalej. Średnio o dobre kilkanaście sekund wydłuża się obsługa każdego klienta w sklepie spożywczym, gdyż personel przy kasie błagalnie pyta o rzeczone końcówki celem łatwiejszego wydania reszty. Dłuży się grzebanie w zakamarkach pugilaresów prowadzące w razie niepowodzenia do werbalnego ustalenia długu do spłacenia przy okazji będącej efemerydą już przy kasie. Organizowane są cykliczne, skądinąd szczytne imprezy typu „góra grosza”, lecz współczuć należy woluntariuszom przeliczającym uzbierane ciężarówki menniczego quasi-złomu.
Bardziej postępowi w tej kwestii są pospolici straganiarze prowadzący kramiki owocowo-warzywne i rzadko kiedy bawiący się w kołomyje związane z paragonami fiskalnymi. Tam kwoty rozliczenia już od dawna zaokrąglane są do 5 bądź 10 groszy i nikt na tym nie jest stratny. Statystycznie rzecz biorąc stosowanie zaokrągleń raz w dół raz w górę daje sumaryczny bilans koncentrujący się wokół zera wraz z rosnącą liczbą transakcji. Nie ma tu pola do bogacenia się, chyba że nastąpi notoryczne zawyżanie w górę (przerabiane w wielu krajach rezygnujących niegdyś z rodzimej waluty w imię przystąpienia do strefy euro – zostało to swego czasu solidnie oprotestowane).
Te zdroworozsądkowe, oddolne ułatwienia rozliczeń są w rzeczywistości odzwierciedleniem procedur wdrożonych już w niektórych krajach naszego regionu. Np. na Węgrzech już od 2006 r. wycofano bilon o nominałach 1 i 2 forintów, a wszelkie rachunki zaokrąglane są do 5 forintów (około 8 gr). Pozostałe w obiegu 5-forintówki również traktowane są co najmniej komicznie: na przykład w słynnej z wiadomych produktów miejscowości Tokaj można skorzystać z maszyny wytłaczającej z owej monety pamiątkową eliptyczną blaszkę z odciśniętym regionalnym motywem. U nas takie traktowanie prawnego środka płatniczego otarłoby się o paragraf, jednak węgierska inicjatywa wydaje się pomysłowa.
W Czechach elementarnym krokiem postąpienia jest 1 korona opiewająca na ok. 16 groszy (halerze de facto nie uczestniczą w obiegu, a jeśli już to na głębokiej prowincji i zakrawa to na folklor). Nawet w Rumunii, gdzie przeciętna płaca ledwie sięga połowy polskiej, praktycznie nie używa się blaszek o nominałach poniżej 10 bani (1 lej będący równowartością 100 bani kwotowany jest prawie na równi ze złotym).
Podsumowując, w atmosferze drukowania taniego pieniądza deflacja nam nie grozi, a nadreprezentatywność klepaków w portfelu Polaka-szaraka zamiast efektu bogactwa rodzi jedynie efekt fizycznego przeciążenia. Dlatego należałoby powoli rozpocząć publiczną dyskusję nad celowością dalszego utrzymywania w obiegu nominałów niższych od 10 groszy. Ułatwienie rozliczeń byłoby bezdyskusyjne bez uszczerbku dla stron transakcji. Niewykluczone, że kwestia ta z czasem stanie na najwyższych forach europejskich, gdyż 5 eurocentów dla Niemca czy Francuza ma mniej więcej taką samą siłę nabywczą, co nasze 5 groszy.
Bartosz Stawiarski
Wealth Solutions