Giełdowe wyceny z zamknięcia dzisiejszej sesji ustalą kwartalny bilans dokonań graczy różnych kategorii (indywidualnych, instytucjonalnych). Mając na uwadze specyfikę naszego parkietu, na którym dominują fundusze emerytalne i inwestycyjne, scenariusz mocnego podciągnięcia indeksów w końcówce dzisiejszego handlu jest całkiem realny. Sam brak negatywnych sygnałów z zagranicy będzie sprzyjał zdobywaniu cennych punktów na kluczowych wskaźnikach.
A jest o co walczyć, bo mijający kwartał ma szansę przejść do historii jako najlepszy od bardzo dawna, pomimo że byki w czerwcu oddały nieco terenu. Zakładając zachowawczo poziom 1900 pkt na indeksie WIG20 oraz 31 tys. na szerokim WIG, skala zwyżki wynosiłaby odpowiednio 26 oraz 29 proc. Niemal równie imponujący dorobek wskaźniki te zanotowały ostatnio ponad 9 lat temu u schyłku internetowej, milenijnej bańki. Z punktu widzenia instytucji zarządzającej kapitałem inwestorów bardzo opłacalne jest poświęcić nawet kilkaset mln złotych na owo podciągnięcie, gdyż podrasowane rzutem na taśmę wyniki w broszurkach reklamowych będą oddziaływać na wyobraźnię potencjalnych nowych inwestorów.
W skali całego półrocza natomiast sytuacja przedstawia się umiarkowanie pozytywnie: trwająca od marca fala wzrostów (obecnie jest to jedynie żmudna konsolidacja) zdołała z niewielką nawiązką zniwelować paniczny wodospad z przedwiośnia. Wskaźnik największych spółek zamknie ten okres zwyżką rzędu 6 proc., a WIG odnotuje wynik dwukrotnie lepszy dzięki silniejszemu odbiciu w segmencie mniejszych spółek, uprzednio skrajnie niedowartościowanych (za wyjątkiem grupki bankrutów).
Tymczasem od dwóch miesięcy obserwujemy balansowanie indeksów w dość wąskim zakresie wahań. Stępienie wyrazistości trendu wzrostowego to zapewne wypadkowa świadomości wciąż odległej perspektywy globalnego ożywienia oraz pokusy podłączenia się pod nową hossę. Patrząc na nasz parkiet, wydaje się, że średnioterminowa linia równowagi biegnie w rejonie obecnych 1900 punktów. Wskaźnik WIG20 poza chwilowymi epizodami nie odchyla się od niej na więcej niż 100 pkt, co wbrew pozorom daje duże pole do popisu w horyzontach kilkunastosesyjnych.
Strategia jest prosta: obstawić wzrosty u dołu konsolidacji, po czym przekręcić się na spadki w jej górnym paśmie. Pomimo odwiecznego ryzyka powstania fałszywych sygnałów warto rozważyć ustawienie zabezpieczających zleceń stop-loss w razie definitywnego wybicia poza spowszedniały już obszar 1800-2000 pkt. Podobnie rzecz się ma w przypadku amerykańskiego indeksu S&P500, przytulonego od dawna do bariery 900 pkt.
Im dłuższa konsolidacja tym mocniejsze późniejsze wybicie, przy czym wiele wyjaśni startujący niebawem sezon wyników kwartalnych amerykańskich gigantów. Rynek zdaje się trwać w lekko asymetrycznym trybie nadmiernie pozytywnej reakcji na miłe niespodzianki, a ewentualne kolejne straty (jeśli nie olbrzymie w porównaniu do już zanotowanych) nie wymuszą gwałtownej wyprzedaży. Pilnej inspekcji poddany zostanie rynek pracy pod kątem oznak ewentualnego zahamowania wzrostu bezrobocia, a także pod koniec lipca kluczową figurą będzie dynamika PKB USA.
U nas zapowiada się na balansowanie tego odczytu wokół zera lub nieznacznie poniżej, co i tak stanowiłoby dobre osiągnięcie na tle regionu (póki co
w konsumpcji pomagają kredyty, brak wyrzeczeń, ale to do czasu…).
Ogólnie uważam za mało prawdopodobny scenariusz większego odchylenia się notowań od bieżących poziomów w perspektywie całych wakacji. Stroma fala krachu z jesieni ubr., zapoczątkowana z okolic 2500 pkt (WIG20) nie zostanie zniwelowana przynajmniej do zimy. Niewiele powyżej 2000 pkt byliśmy niedawno świadkami solidnej kontry sprzedających, którzy woleli zatrzymać w kieszeni pokaźne zyski, jakich nie było od dwóch lat. Nie można wykluczyć chwilowego wahnięcia w dół w reakcji na nowelizację budżetu, jeśli np. deficyt uległby znacznemu zwiększeniu (deklarowane 27 mld to wciąż fikcja).
Na tle negatywnego obrazu makroekonomicznego dziwią duże pokłady optymizmu w wypowiedziach Marka Mobiusa, zarządzającego ok. 24 mld dolarów kapitału w ramach funduszy Templeton Asset Management. Inwestycyjny guru oczekuje 30-procentowej zwyżki naszego indeksu blue chips w br., co dawałoby ok. 2300 pkt. Jeśli tak, do dlaczego jego fundusze mają tak śladowe zaangażowanie w nasze akcje, podliczane na ok. 120 mln dolarów? Nie warto poprzeć słów czynem?
Podsumowując, ryzyko nawrotu wielkiej paniki zostało zażegnane, jednak giełdowych wzrostów na skalę tych sprzed kilku lat spodziewać się nie można. Jest szansa na lepsze zachowanie krajów BRIC i kilku innych rynków wschodzących (co już widać), ale w dużej mierze zwyżki te stanowić będą pochodną ucieczki od słabnącego dolara (kumulujące się zadłużenie i tak trzeba będzie spłacić, a to za kilka lat ponownie bardzo zaboli). Gramy zatem nadal „od bandy do bandy” w wąskim 200-punktowym paśmie.
Bartosz Stawiarski
Wealth Solutions