Zmiany zachodzące na rynku pracy w krajach rozwiniętych bardzo silnie oddziałują na strukturę społeczną. Czasy, kiedy można było podobne procesy powstrzymywać, dawno jednak już minęły. Teraz można się jedynie do nich umiejętnie dostosować. Tylko jak?
Historia pełna jest przykładów, kiedy władze hamowały postęp ze względu na obawę o jego skutki społeczne. Cesarz Tyberiusz kazał zabić człowieka, który przedstawił mu wynalazek nietłukącego się szkła. Jeden z jego następców – Wespazjan – okazał się bardziej litościwy dla innowacyjnych poddanych, choć określenie go entuzjastą innowacji byłoby przesadą. Gdy zaproponowano mu nowatorską metodę transportu kamiennych kolumn do Rzymu, nie wyraził zgody na jej wprowadzenie, tłumacząc to tym, że pozbawiłaby ona pracy tysiące najbiedniejszych poddanych. Z kolei półtora stulecia później, gdy William Lee przedstawił Elżbiecie I swój, jak mu się wydawało wtedy, przełomowy wynalazek, reakcja monarchini także nie była entuzjastyczna. Nie tylko nie zgodziła się na przyznanie mu patentu na automatyczną maszynę dziewiarską, ale także zgromiła go słowami: „Mierzysz wysoko mistrzu Lee. Rozważ, jaki wpływ twój wynalazek mógłby mieć na moich biednych poddanych. Na pewno doprowadziłby ich do ruiny, pozbawiając zatrudnienia tak, że zostaliby żebrakami”.