W Nowym Jorku, gdzie obecnie przebywam, cały czas nie milkną echa uchwalonego 24 czerwca przez senat prawa legalizującego małżeństwa homoseksualne. Co ciekawe, jeden z czołowych argumentów, którym posługiwał się architekt obyczajowych przemian, demokratyczny gubernator Andrew Cuomo, miał charakter stricte ekonomiczny. Całkiem prawdopodobne, że do pragmatycznych amerykanów trafiły głosy, że umożliwienie homoseksualnym parom zawarcia związku małżeńskiego spowoduje, że wszyscy się wzbogacą.
Przekonywano, powołując się na wyliczenia tygodnika Forbes, że gdyby w całych Stanach usankcjonowano małżeństwa osób tej samej płci, przychody branży zajmującej się organizacją ślubów wzrosłyby o 17 miliardów dolarów. Wskazywano na doświadczenia innych stanów, jak choćby Massachusetts, gdzie tego typu związki zalegalizowano w 2004 roku, co przełożyło się na wzrost PKB o 111 milionów dolarów w ciągu pięciu lat. Głównymi jego przyczynami była turystyka ślubna oraz zmiana salda migracji homoseksualistów z ujemnego na dodatnie. Dla stanu Nowy Jork urzędowy główny księgowy wyliczył dodatkowy wzrost PKB o 184 milionów dolarów oraz wzrost przychodów z opłat i podatków o 117 milionów.
Jako przybyszowi z Polski, gdzie damsko-męskie małżeństwo zapisane jest w konstytucji, dziwi mnie oczywiście decyzja nowojorskiego senatu, jednak jeszcze bardziej zdumiewa mnie, jako ekonomistę, że powyższe argumenty były na poważnie wysuwane w debacie publicznej. Żaden bowiem z nich nie wytrzymuje nawet pobieżnej ekonomicznej analizy.
Rozpatrzmy je po kolei. By jednak nie zaprzątać sobie głowy ewentualnymi problemami moralnymi specyficznymi dla małżeństw homoseksualistów, rozważmy pozwolenia na hodowlę gołębi. Załóżmy, że działalność ta ma charakter czysto hobbystyczny, przez co sama w sobie nie generuje żadnej wartości ekonomicznej – gołębie nie służą do produkcji żadnych innych dóbr, a ich hodowcy zajmują się nimi w czasie wolnym, pracują więc normalnie. Ponadto przyjmijmy, że na terenie prawie całych Stanów Zjednoczonych hodowla gołębi jest zakazana.
Czy w takim razie legalizacja hodowli gołębi z stanie Nowy Jork wspomogłaby lokalną gospodarkę? Niestety nie. Można wprawdzie (mniej lub bardziej wiarygodnie) wyliczyć, ile zarobiliby na tym producenci klatek czy wytwórcy pasz. Jednak wzrostowi przychodów w branżach powiązanych z hodowlą gołębi towarzyszyłby ich spadek gdzieindziej – świeżo upieczeni hodowcy mniej wydawaliby na dawne hobby.
Jeżeli stan Nowy Jork wymagałby od gołębiarza wykupienia licencji, przychody do budżetu rzeczywiście by wzrosły. Czy można jednak uznać to za ekonomiczną korzyść dla mieszkańców stanu? Niekoniecznie. Zamiast do budżetu pieniądze hodowców gołębi mogły by trafić do sektora prywatnego. Jeśli nie byłoby konieczności zapłacenia za licencje, więcej środków pozostałoby w portfelach miłośników gołębi. By ocenić, która sytuacja jest lepsza z perspektywy mieszkańców stanu, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, w którym sektorze – prywatnym czy publicznym– w tej chwili efektywniej wydaje się pieniądze. Biorąc pod uwagę fakt, że w USA wydatki publiczne są w tej chwili na najwyższym poziomie od czasów drugiej wojny światowej, niewielu ekonomistów zgodziłoby się ze stwierdzeniem, że amerykanie powinni jeszcze więcej swoich potrzeb zaspokajać za pomocą państwa.
Ostatni argument, mówiący o korzyściach z napływu do Nowego Jorku hodowców gołębi z całych Stanów, wydaje się najtrudniejszy do obalenia. Czyż dzięki temu, że dodatkowe kilkaset osób rocznie zdecyduje się osiedlić i pracować na terenie Nowego Jorku, by móc tam hodować gołębie, nie zyska lokalna gospodarka? Faktycznie, temu trudno zaprzeczyć. Jednak zysk stanu Nowy Jork odbędzie się kosztem pozostałych stanów a per saldo cała amerykańska gospodarka traci. Wyjaśnijmy, dlaczego tak się stanie.
W gospodarce rynkowej w ekonomicznym interesie jednostki leży, by wszyscy inni zarabiali jak najwięcej. Dzięki temu będą mogli więcej zapłacić za produkty, które ona wytwarza. Z tego powodu nie leży w moim interesie, by sąsiad – obecnie dobrze zarabiający informatyk – został murarzem. Choć bowiem nadal będzie wykonywał produktywną pracę, jego wiedza i zdolności mogłyby dać gospodarce więcej, gdyby nadal pracował w poprzednim zawodzie. Jeżeli więc ktoś zdecydowałby się zamieszkać w stanie Nowy Jork mimo, że zarabiać będzie tam mniej, a tylko dlatego, że można tam hodować gołębie, to jest to dla gospodarki niekorzystne.
Widzimy więc, porzucając już przykład hodowców gołębi, że ekonomiczne argumenty za prawnym usankcjonowaniem małżeństw homoseksualistów są raczej mało przekonujące. Zaangażowanie ekonomii w ideologiczne spory rzadko wychodzi jej na zdrowie.
Maciej Bitner
Główny Ekonomista Wealth Solutions