Brakujący element układanki: złota euforia

Listopad 5, 2009
  1. Pożoga kryzysu i recesji pustoszyła rynki akcji ze zmiennym natężeniem przez ponad półtora roku. Pękły również bąble spekulacyjne uformowane na wielu surowcach przemysłowych i rolnych. Mając jednak w pamięci lata 1979-80, do niedawna brakowało analogii z tamtym okresem globalnego niepokoju: pośród panicznego poszukiwania bezpiecznych przystani nie dokonano odpowiednio zmasowanego szturmu na złoto. Dopiero od miesiąca, z dużym opóźnieniem obserwujemy rodzącą się gorączkę wokół kruszcu. Nie negując szans na olbrzymi zysk z tej szaleńczej fazy nasuwa się wniosek, że to może być początek długoterminowego końca blasku szlachetnego metalu.

    Ustanowiony w Londynie 21 stycznia 1980 r. rekord na poziomie 850 dolarów za uncję trzymał się wyjątkowo długo, opierając się recesjom z lat 1991-92 i 2001-02. Z pokaźną dozą nieśmiałości historyczne ceny poprawiono dopiero zimą 2008 r., jednak po draśnięciu bariery 1000 dol. wraz z eskalacją kryzysu (paradoksalnie) nastąpiło cofnięcie o blisko 30 proc. Trwalsze sforsowanie tego okrągłego rejonu miało miejsce zaledwie miesiąc temu i odtąd trwa podgrzewanie atmosfery doniesieniami o nowych rekordach cen złota. Mówimy oczywiście o szczytach nominalnych z pełną świadomością postępującej erozji wartości dolara. Po urealnieniu (zgrubnie przyjmując średnioroczną dolarową stopę inflacji 3 proc. za ostatnie 30 lat) ówczesny rekord wynosi dziś 2060 dolarów za uncję. Zatem przynajmniej teoretycznie pozostaje niemal 90 proc. zwyżki licząc od obecnych 1100 USD.

    Perspektywa kusząca, ale nie należy uznawać jej materializacji za pewnik. Coraz większy odsetek społeczności połyka haczyk, podłączając się zbiorowo do hiperbolicznej fazy hossy. Euforycznie traktowane są wszelkie medialne doniesienia o silnych fundamentach zwyżek, jak np. niedawne zakupy kruszcu przez Indie. Rozumowanie to jest asymetryczne, gdyż po drugiej stronie stoi przecież sprzedający  w tym przypadku nie byle jaki bo Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Czyżby rozpoczęło się przerzucanie gorącego (złotego) kartofla? Pozostaje tylko czekać na wysyp funduszy inwestycyjnych, instrumentów strukturyzowanych bądź certyfikatów opartych na złocie – wszystko to okraszone częstymi i demagogicznymi dyskusjami. To będą niezawodne zwiastuny rychłego końca tendencji, a zarazem sygnały do ewakuacji z przeludnionego okrętu hossy.

    Ciekawy jest brak potwierdzenia obecnej fali wzrostowej w zachowaniu samego dolara. Przez letnie miesiące 2008 r. kurs EURUSD oscylował wokół rekordowych poziomów 1,55-1,6, podczas gdy teraz nie może sforsować 1,5. Czyżby złoto antycypowało nowe rekordy słabości dolara? A może odwrotnie: wybicie cen złota jest sygnałem fałszywym i spodziewane zwyżki będą nietrwałe i karłowate? Mając na uwadze te dywergencje należy wykazać szczególną ostrożność wobec tego tematu inwestycyjnego i otulić się grubymi pokładami emocjonalnej izolacji na rosnący poziom emocji wokół szybującego złota.

    Drzemiący byk: srebro

    W większym stopniu niż złoto woalem zapomnienia otoczone pozostaje srebro. Ustanowiony symultanicznie ze złotem przed trzema dekadami szczyt wypadł przy 48,7 USD za uncję (po zwyżce o 2400 proc. w ciągu dekady). Tłumacząc to na dzisiejszą wartość „zielonego” daje to… 118 dolarów!!! Tymczasem uboższy krewny złota faluje sobie w br. bez zdecydowania między 12 a 18 dol. Mało tego: zachowuje dystans do lokalnego szczytu z początku 2008 r. ustanowionego nieco powyżej 21 USD. Widać tutaj silną dywergencję z zachowaniem złota, zatem potencjał zwyżki srebra może być dużo większy. Scenariusz nastania historycznej fali na rynku srebra podkopuje co prawda jego przemysłowe zastosowanie w dobie obecnej recesyjnej mizerii. Jednakowoż na przeciwnej szali można postawić równie ważki argument o charakterze podażowym: według danych CPM Group, w ciągu ostatnich 20 lat zapasy srebra rafinowanego spadły z 2,2 mld uncji do niecałego 1 mld. Poza tym, nawet pomimo obecnej poważnej recesji przez minione dwie dekady prawie zawsze popyt przemysłowy, bardzo wszechstronny, przewyższa podaż surowca z kopalni.

    W analizach trendów można także posiłkować się relacją cen złota i srebra, licząc gold/silver ratio. U szczytu hossy w 1980 r. wynosił on zaledwie około 18 (850/48), po czym mocno skoczył do powyżej 90 na przestrzeni lat 80. Na początku 2008 r. było to niemal 50, a w ostatnich dniach uncja złota jest ponad 60-krotnie droższa niż uncja srebra. To pokazuje różnice w skali zwyżek tych metali i może stanowić cenną wskazówkę co do zachowania w przyszłości. Złoto jest relatywnie przewartościowane względem srebra i można z tego wyciągnąć dwojakie wnioski. Albo srebro posiada dużo wyższy potencjał zwyżki względem złota, albo złoto ulegnie niebawem znacznie silniejszej korekcie – w obu przypadkach gold/silver ratio spadnie ze swych wartości, które wcześniej być może zdążą urosnąć do poziomów ekstremalnych.

    Podsumowanie: złoto i srebro dla  zuchwałych

    Coraz więcej indywidualnych inwestorów, jak również instytucji przekonuje się do inwestycji, zwłaszcza w złoto. Podgrzewanie sentymentu zwiastuje nadejście gwałtownej fali wzrostów o kształcie hiperbolicznym, stąd nie dziwi chęć ugrania na tym niemałych pieniędzy. Przy takim asymetrycznym zachowaniu rynku typowanie poziomów docelowych nie ma tym momencie sensu.

    Jednakże własnoręczna próba gaszenia hiperboli poprzez zajmowanie pozycji krótkich w kontraktach terminowych może się skończyć szybkim i brzemiennym w skutki finansowym „otwartym złamaniem” portfela. Dlatego jeśli ktoś jest kuszony wizją zysków, nie „zagrał” na złocie dotychczas ale ma słabe nerwy, niech sobie obecnie już ten ekstremalny sport daruje.

    Śmielsi gracze zapewne podłączą się pod trend, bo przecież zdecydowane pokonanie 1000 dol. do wiekopomny sygnał kupna. Bardzo wskazane jest przy tym używanie zleceń obronnych stop-loss, gdyż spodziewana faza euforycznej, podkreślmy: kończącej cały trend zwyżki będzie przerywana raptownymi cofnięciami.

    Mniej nerwową taktyką zdaje się odnowienie zainteresowania silnie przecenionymi monetami kolekcjonerskimi, zwłaszcza srebrnymi. Ból po załamaniu tego segmentu zimą 2008 r. jest nieproporcjonalnie mocny względem silnych srebrnych fundamentów, zatem ceny mają co nadrabiać.

    Co do gorączki złota, w końcu uformuje się TEN bezprecedensowy historyczny szczyt, po którym zionąć będzie już tylko otchłań dotkliwych przecen. Tak się kończy każda bez wyjątku hiperbola cenowa zdradzająca istnienie bańki spekulacyjnej. Pocieszeniem dla odważnych jest potencjał przyszłego wielkiego zarobku na załamaniu cen dzięki grze na spadki kontraktów, jednak po pierwsze: to zajęcie dla garstki odważnych, a po drugie: szczególnie w przypadku srebra krach cenowy to raczej odległa perspektywa.

    Bartosz Stawiarski
    Analityk w Wealth Solutions SA